Jak wiele na świecie małżeństw – tak wiele ślubów musiało się odbyć, zatem każdy z nas ma w głowie historię albo choć anegdotę w ślubnym wydaniu. Mam i ja!
Maj to miesiąc, w którym temat ślubu przychodzi dość łatwo, większość z nas bowiem jest przed albo po jakimś weselu. Jeśli nie swoim to z pewnością cudzym. Sezon ślubny uważam zatem za otwarty! I dlatego o zawieraniu małżeństw będzie mowa. Ale wcale nie tak, jak sobie myślicie.
.
Nie martwcie się jednak, nie o swoim ślubie napiszę, w zupełności wystarczy, że zdradziłam się już z okolicznościami powstania mojego ślubnego spaghetti ;)
.
Dziś o przypadkowym ślubie, na którym znalazłam się w roli niezaplanowanego gościa. W krótkich spodenkach wparowując do najsłynniejszej bazyliki na Zatybrzu. Jakim cudem wpuszczono mnie do kościoła w tak nieskromnym odzieniu? Przypadek gonił przypadek. Po pierwsze, nikt nie sprawdzał ubioru (biorąc pod uwagę to, co działo się w środku, nikt nie miał do tego głowy), po drugie większość kobiet zważywszy na pogodę (ponad 40 stopni w cieniu) miało na sobie raczej mniej niż więcej, a po trzecie – zwiedzania żadnego sacrum tego dnia nie planowałam, z resztą, cokolwiek się nie ubrało, człowiek i tak był mokry. Ja, jak ja – ale ci, co przed ołtarzem, oni dopiero mieli saunę!
.
Tak czy owak, weszłam. I… oniemiałam ze szczęścia. Nie dość, że w ulubionej bazylice, w której stoi moja ulubiona (jak się później okazało) figura św. Antoniego, to jeszcze… trafiłam na ślub. I to nie byle jaki, tylko ślub… włoskiego carabiniera!
..
Mając na względzie ukrop, który dawał się we znaki nawet w świątyni, po chwilowym zachwycie ogarnęło mnie zwyczajne współczucie – panna młoda miała na sobie suknię iście królewską (która ważyła chyba połowę tego, co ona sama), a jej partner wystąpił w tradycyjnym odzieniu carabiniere, wyglądając tak:
.
.
Choć ja przez większość czasu widziałam głównie jego plecy. Niemniej współczułam mu jeszcze bardziej. Jeśli teraz nie wiecie, o czym mówię, wróćcie do tego zdjęcia w środku lata i w pełnym słońcu. W takich okolicznościach zdecydowanie łatwiej zrozumieć poświęcenie pana młodego…
.
Jak przystało na relację, jakość zdjęć z uroczystości jest wyjątkowo kiepska. Z wyzwaniem chwili musiał poradzić sobie jedyny sprzęt, który w tym czasie miałam przy sobie – mamy rok 2010, a ja w ręku telefon z kiepskim aparatem, który jednak zapewniał mi absolutną dyskrecję. Pstryknęłam sobie kilka zdjęć zupełnie incognito i nikt się nawet nie obejrzał!
.
Poza tym czułam się absolutnie wyjątkowo. Jakbym potajemnie uczestniczyła w najważniejszej chwili zupełnie obcych, a jednocześnie całkiem bliskich mi ludzi. Ta myśl, dziwna więź, bo przecież to jedna z ostatnich podróży zanim to ja ubiorę piękną (i podobnie zbyt ciężką) suknię, a ktoś inny potajemnie będzie się temu mojemu zamążpójściu przyglądał…
.
Bałam się poruszyć, siedząc cicho w jednej z wielu pustych ławek na tyłach świątyni. Czułam się jak podglądacz, który zupełnie dla siebie niespodziewanie, przywłaszcza sobie skrawek cudzego życia. W rzeczy samej, ta chwila, ten najgorętszy moment pewnego upalnego dnia, został ze mną już na zawsze. Kiedykolwiek później wkraczałam do Bazyliki NMP na Zatybrzu, w pierwszym momencie zawsze stawała mi przed oczami ta niezwykła para spod ołtarza.
.
Tymczasem, chwytałam te minuty całą sobą, bez zbędnej analizy, całkowicie dając się ponieść przygodzie…
.
Czym różni się ślub we Włoszech od tego w Polsce:
- ten ślub był wyjątkowy, dość oficjalny, zatem nie mogło zabraknąć mowy generała – dowódcy carabinieri (właśnie przemawia na zdjęciu)
.
- przemowa ojca pana młodego (na pewno jeden z ojców, a może i dwóch, tu pamięć mi zawodzi)
- mowa księdza na koniec, całkiem sympatycznego, sądząc po wybuchach śmiechu
- co chwila grzmiące oklaski, właściwie, co zdanie.
- brak kwiatów od gości, widziałam może ze dwie wiązanki, poza tym nikt nie zawracał sobie nimi głowy (w tradycji przesyła się tu kwiaty do domu panny młodej na kilka dni przed ślubem, w efekcie – w dniu ceremonii trudno poruszać się po mieszaniu). Mnie to nie zdziwiło, sama uważam ten zwyczaj za zbyteczność. O wiele lepiej sprezentować butelkę wina, przynajmniej nie zwiędnie. Przeciwnie, taki bukiet z upływem czasu tylko się rozwija!
- para młoda przybywa do kościoła osobno, pierwszy on, później ona (w niektórych regionach ona spóźnia się nawet o 15-30 minut, do dzisiaj nie wiem, dlaczego)
- cała uroczystość zaczyna się dość wcześnie, co tłumaczy nieludzkie temperatury – o 11:50, gdy weszłam do środka, Msza była gdzieś w połowie. Ja tam, w tak kompletnym (jak carabiniere) przyodzieniu, wolałabym jednak ślub o 17:00. Albo już w ogóle w listopadzie ;)
- na koniec uroczystości rodzinne zdjęcie pod ołtarzem. W tym czasie reszta gości wychodzi przed kościół, a para młoda opuszcza budynek na samym końcu. Wszyscy czekają na zewnątrz, z pełnymi garściami płatków róż do obsypania, a kto garście ma puste – głośno klaszcze.
.
- Odjeżdżają, na szczęście, razem. Najczęściej jakimś dziwnym (jak na okoliczności sukni ślubnej) pojazdem: motocyklem, kolorowym ape, traktorem, a moja para z Zatybrza zrobiła kilka rundek na placu czarną dorożką ciągniętą przez białe konie. Tylko rycerz czarny, z czerwonym czubem na czapie, zamiast dosiąść rumaka wolał rozsiąść się z tyłu – wszak ukochana była już zdobyta ;)
- śluby carabinieri mają nietypową oprawę i wygląda to mniej więcej tak, jak na poniższym filmie (tylko na “moim” ślubie na Zatybrzu było zdecydowanie WIĘCEJ życia)
.
Picchetto dei Carabinieri from FMHD videoeventi on Vimeo.
Co ja ściągnęłam z tego ślubu?
- brak kwiatów – w zamian poprosiliśmy gości o włoskie wino, koszt często podobny, a radość większa, dłuższa i korzyść wspólna (często ci sami goście później to wino z nami pili), do dziś zachowałam najbardziej oryginalne butelki, bo wina trafiały się i gruzińskie i mołdawskie itd. Łącznie 70 butelek, co starczyło nam na kolejne 2 lata.
- św. Antoni – którego prywatnie bardzo lubię, został patronem mojego pierworodnego. Co mój syn przejął po swoim Świętym? Na pewno dar wymowy, która zjednuje sobie serca słuchaczy, dar strzelania ripostami, które zwalają z nóg, i dar przekonywania (głównie rodziców!) ;)
.
.
To najbardziej oblegana figura św. Antoniego, jaką widziałam w życiu. Widocznie tam Antoni słucha bardziej, a Włosi wiedzą, co robią ;) Pół roku później wróciłam w to miejsce już jako mężatka, a rok po tym dniu, jako mama, pokazując, a raczej opowiadając o Rzymie mojemu nienarodzonemu jeszcze mini-Antosiowi. Kto by się wtedy spodziewał, że dziś możemy wspólnie prowadzić takie oto dialogi o Włoszech.
.
Zobacz też: Św. Antoni – patron od rzeczy, które warto odnaleźć.
.
I wciąż się zastanawiam, czy życia mi starczy, by te wszystkie, wiele znaczące dla mnie miejsca w Rzymie, pokazać swoim dzieciom. Lista się nie kurczy, a miejsc wciąż przybywa!
.
ps. Jeśli zastanawiacie się, gdzie możecie niedrogo zarezerwować nocleg w Rzymie, przygotowałam dla Was listę najdogodniejszych hoteli, pensjonatów i kempingów. Polecam też wynajem pokoju lub całego mieszkania i tutaj opisuję, jak zrobić to najtaniej, a przy tym możliwie najbezpieczniej.