O tym, jak przedmałżeńskie proroctwo zmieniło się we włoską codzienność. Codzienność prostą, smaczną i niezwykle aromatyczną.
To było chwilę przed wyjściem. Moment, w którym stałam w korytarzu mojego rodzinnego domu i poprawiałam butonierkę w marynarce taty. Musiał przecież wyglądać jak na przyszłego teścia przystało, za chwilę miał prowadzić mnie do ołtarza. Śmieliśmy się, bo rozrywkowy z niego człowiek, umie mnie rozbawić zwłaszcza w stresujących sytuacjach, więc w ostatnich minutach przed godziną “0” wypytywał mnie jeszcze o tzw. szczegóły.
.
– A przysięgę to ty, córko, pamiętasz?
– A jakże, muszę przecież wiedzieć, na co się godzę. Świadomie!
– No to powiedz, co w niej będzie, bo na pewno coś przekręcisz, jak zwykle, po swojemu. “Będę prasowała Ci koszule i bez marudzenia robiła do pracy kanapki” czy może… “będę Cię wiernie słuchać i zawsze przyznawać ci rację”? – wymyśla.
– Marzenie! – wcinam się.
– Błagam, obiecaj mu chociaż, że od czasu do czasu ugotujesz obiad. Żeby się tylko nie rozmyślił! – włącza się mój młodszy brat.
.
Ciągnąc ten absurd, w myślach widzę miny zebranych, gdy słyszą naszą niestandardową przysięgę małżeńską, która musiałaby przecież odpowiadać południowym realiom. A że w kwestiach obiadów jedyne, do czego się wówczas garnęłam, była kuchnia włoska, wypaliłam:
.
– I ślubuję ci… spaghetti co drugi dzień!
Przypadkiem ten moment uchwycił nasz ślubny reporter i sławetną przysięgę umieścił na samym początku filmowego skrótu. Stało się, klamka zapadła, przysięga zawarta. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to moje, półżartem wypowiedziane zdanie, miało niezwykłą moc sprawczą.
październik 2010
.
Po ślubie wszystko się zmienia. Na przykład obietnice. Spaghetti co drugi dzień zmieniło się w raz w tygodniu. Ale tak jak małżeństwo winno być jak WINO – im starsze, tym lepsze – tak umiejętności małżonków powinny iść do przodu. Niech zatem nikogo nie dziwi fakt, że kwestia spaghetti wyjątkowo mnie interesowała, nie ustawałam w praktykach! Tak więc, gdy tylko nie mieliśmy pomysłu na obiad, pojawiało się spaghetti. Podstawowe składniki kuchni włoskiej do dziś chomikujemy w hurtowych ilościach, każdy miłośnik Italii wie, że pomidory i makaron to podstawa udanego tygodnia.
.
Druga prawda z małżeńskiego życia wzięta to fakt, że ZAWSZE, ale to zawsze występuje w nim różnica charakterów (dlatego tak bawi mnie ten powód podawany za przyczynę rozwodów), a co więcej, i czasem to trudniejsze, różnica upodobań i smaków. Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że mój mąż uwielbia czosnek. Nie wyobrażam sobie życia z człowiekiem, przy którym nie można by go używać (i który sam nie dodawałby czosnku do niemal wszystkiego, co słone).
.
Ale oprócz podobieństw, są też różnice. Ja wolę dania bezmięsne (nie że jarosz, ale taki gust, nie zawsze tego mięsa potrzebuję), mąż mięsne. Stąd nasze spaghetti z początku było typowym spaghetti bolognese (choć taki twór podobno nie istnieje) i najczęściej wychodziło spod męskich dłoni.
.
Do czasu.
.
Aż spróbowałam spaghetti wg przepisu Sophii Loren. Wtedy nasza kuchnia przeszła rewolucję.
A musicie wiedzieć, że zanim ona nastąpiła, popełniałam chyba wszystkie znane mi błędy w kwestii gotowania makaronu – lub raczej rozgotowywania. Makaron dodawałam nawet do gotującej się zupy, co powodowało, że pod koniec ta zupa zamieniała się gęstą makaronową breję. Czymkolwiek to było, na obiad NIE wyglądało.
.
Gdy gotowałam makaron spaghetti, wiecznie marzyło mi się ucelować w al dente, ale wrodzone polskie wątpliwości odzywały się za każdym razem kusząc, że: “ech, jeszcze za twarde”, “a może jeszcze minutka?”. Czasem jakiś “niezwykle ważny telefon”, który musiałam odebrać akurat w trakcie oczekiwania na al dente, oznaczał, że ze trzy razy przegapiałam ten moment – ciesząc się później, że “jeszcze się nie posklejał, zatem nie jest tak źle” ;)
.
Tak było do momentu, gdy uczciwie przyznałam się do błędu, obiecałam poprawę i skrzętnie przyłożyłam do wypełniania poniższych przykazań. Które, jak się okazało, uratowały nasze kubki smakowe przed zagładą, a nasze małżeństwo… przed utratą smaku.
.
Przyłożyłam się do pracy tak bardzo, że mąż oniemiał z zachwytu już po pierwszym (eksperymentalnym!) razie. I od tej chwili ani słowem nie wspomniał, że z mięsem było lepsze. Bo przecież nie było!
.
.
Jeśli i Wy kochacie dania proste, szybkie, smaczne i zdrowe (przyznacie, że to niezwykle trudne połączenie) – a na dodatek włoskie – czytajcie dalej! A potem idźcie i Wy czynić podobnie. Na koniec będę Wam niezwykle wdzięczna za podzielenie się wrażeniami, czy ten przepis rzeczywiście brzmi prosto, czy tak mi się tylko wydaje?
8 przykazań gotowania makaronu wg Sophii Loren
.
Dodam, że przykazań bardzo prostych, jedyne co trzeba, to ich uważnie przestrzegać. Dobrze ugotowany makaron to sekret wyśmienitej potrawy.
.
- Po pierwsze zdobyć dobry makaron – 100% pszenicy durum (do kupienia w każdym większym sklepie). Żadnych jajek ni wyrobów domowych. Te ostatnie może i pyszne, ale tym razem niepotrzebne.
. - Do dużego (ale naprawdę dużego) garnka wlać bardzo dużo wody (zdecydowanie więcej niż pisze na opakowaniu), tylko wtedy spaghetti się nie poskleja.
. - Gotować wodę na największym ogniu, a kiedy zacznie drżeć, dorzucić szczyptę soli – dla zwiększenia mocy wrzenia (tzw. podwójna siła uderzenia), dzięki temu wyrównamy temperaturę wody po wrzuceniu zimnego makaronu.
. - Zaraz po tym zamaszystym ruchem wrzucić makaron do wrzątku.
. - I teraz go pilnujemy. Nie zabawiamy w tym czasie dzieci, nie odbieramy telefonów, nie przeglądamy fejsbuka, nic. Czekamy. Aaa… nie wierzymy też zapewnieniom z opakowania od makaronu, że wystarczy 5, 6 czy 10 minut, nie używamy zmieniających koloru minutników (zdjęcie poniżej) ani innych cudów. Jedyny sposób na dobrze ugotowany makaron to próbowanie go – do momentu, aż przestanie być surowy, ale jeszcze wyda się twardawy. Wtedy nie ma na co czekać i od razu odcedzić! Doświadczenie przychodzi bardzo szybko, po wielu ugotowanych spaghetti, niektórzy oceniają już makaron bez próbowania! (póki co, ja wciąż próbuję)
.
Pasta Perfect Timer. Pływa w garnku z makaronem i zmienia kolor…
. - Nie przelewamy makaronu wodą! Takie zabiegi są dobre, gdy makaron idzie do sałatki i nie chcemy by “obłaził” innymi składnikami, taki nieprzelany idealnie połączy się z sosem. Za to po odcedzeniu warto dodać łyżkę oliwy, to ułatwi rozprowadzenie sosu.
. - Wracając do odcedzania – trzeba tak to robić, by pozbyć się całej wody i to jest ważne, by jej wysoka temperatura nie “dogotowała” nam makaronu po odcedzeniu, a sama woda nie rozrzedziła nam sosu, pogarszając jego smak.
. - Przed wykonaniem tych siedemiu kroków, wstawić na gaz sos, którego sekret poznacie w poniżej. Bo gdy makaron jest gotowy, wędruje na półmisek, na to wspomniany sos, a całość sypiemy parmezan.
.
Buon appetito!
.
Ale to nie wszystko. Bo przecież nie mamy sosu.
.
Nie od dziś wiadomo, że najlepsze włoskie dania cechuje prostota. Najgenialniejsze pizzerie poznaje się po tym, jak serwują margheritę. Jeśli któraś spaprze tę wersję, nie ma sensu zamawiać dalej. Najlepsza pizzeria w Neapolu serwuje gościom tylko dwa rodzaje pizzy, za to perfekcyjnie. Jestem więc za tym, by być dobrym w jednej rzeczy niż przeciętnym w kilku. I tak pokochałam najbardziej podstawową (i najprostszą wersję):
.
Spaghetti al pomodoro
.
Ważne! Gdy makaron się ugotuje, sos musi już być gotowy. Warto zabrać się do niego jeszcze zanim wstawicie wodę na makaron.
Przepis należy do Sophii Loren, ja go tylko przełożyłam go na polskie realia (a przynajmniej na realia mojego związku). Do sosu potrzeba naprawdę niewiele i są to rzeczy podstawowego użytku, żadne tam kapary czy krewetki. Potrzeba zaledwie:
.
- 400-500 g pomidorów lub pulpy pomidorowej w puszce (znaczy 1 puszka/kartonik krojonych pomidorów bez skórki)
- 2-3 ząbki czosnku
- cukier
- starty parmezan
- bazylia, oliwa, sól
.
Tadam! To wszystko. Sophia twierdzi, że z tych składników naje się 6 osób, a ja widzę, że u mnie najadają się zaledwie dwie (ale może to my za dużo jemy, po prostu). Wykonanie to już łatwizna:
.
1. Czosnek, dużo czosnku (Sophia Loren radzi 3 ząbki, ja trzy daję do podsmażenia, a przed podaniem dorzucam kolejne dwa) siekam i wrzucam na rozgrzaną oliwę.
.
2. Kiedy się zeszkli (a szkli się bardzo szybko) i zaczyna oszałamiająco pachnieć, dorzucić pomidory, doprawić (Sophia mówi bazylią, ale kto akurat nie ma świeżej, to np. do mojego spaghetti dużo lepiej pasuje suszone oregano) i dosolić do smaku oraz – najważniejsze – wsypać łyżeczkę CUKRU. Dziś wielu o tym zapomina, a to zabieg konieczny, by usunąć kwaśny smak pomidorów. Mała rzecz, a działa cuda.
.
3. Zmniejszyć ogień do minimum i dusić niecałe pół godziny (w tym czasie woda z pomidorów wyparuje i zostanie sama esencja, którą zmieszamy z gotowym makaronem).
.
4. I teraz najtrudniejsze – nie podjadać. To dość heroiczne zadanie, bo cały czas bosko pachnie.
.
5. Aaa… no i teraz czas, by wstawić wodę na makaron. Do momentu aż zacznie wrzeć, można sobie pobujać w obłokach (w sensie: robota sama się robi). Pilna uwaga przyda się za chwilę, gdy nasze kubki smakowe będą oceniać, czy już jest al dente czy też nie, a może jest już za późno ;) (ale to patrz akapit wyżej, czarno na białym o gotowaniu makaronu)
.
6. Odcedzony makaron wykładamy na półmisek, polewamy sosem, hojnie sypiemy parmezanem. Gotowe!
.
Tworząc post isnpirowałam się przepisem S. Loren z książki W kuchni z miłością.
Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:
* Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.
* Zapisz się na Kawowe Listy i co miesiąc otrzymuj Kalendarz Włoskich Wydarzeń.
* Dołącz do grupy Prawdziwe Włochy – grupa praktyków i entuzjastów.