Nie wystarczy, że na kursie włoski dla początkujących uczy Cię rodowity Włoch. Że czasem na imprezę nie idziesz, tylko rozwiązujesz te swoje gramatyczne łamigłówki. Trzeba pójść dalej. Zaangażować się całym sobą. I koniecznie zmienić strategię.
Kiedyś, daaawno temu, kupiłam sobie słownik. Ile miałam wtedy entuzjazmu! Wszyscy mówili, włoski jest prosty, no to co, się sama nie nauczę? Żeby sobie to jednak ułatwić, zaczęłam się szkolić profesjonalnie. I wtedy się zaczęło. Zamiast zabawy językiem, zawalano mi głowę regułkami, wyjątkami i przypuszczeniami. Tym co ponad miarę nieregularne i nazbyt zaprzeszłe.
.
Mogłam, oczywiście, że mogłam jeszcze bardziej przyłożyć się do nauki, ze zdwojoną gorliwością przyswajać regułki. Ale chyba nie tędy droga, pomyślałam. Tak na sucho się uczyć, bez żadnych planów, wizji, motywacji i uczuć? Z samej gorliwości i Salomon nie naleje.
.
Do dziś pamiętam, jak na polskiej ulicy zagadała do mnie włoska rodzina. Stanęłam jak wryta, a wkuta włoska teoria ścisnęła mnie za gardło. Ale jak to, uczę się przecież od miesięcy! Choćby o tej pogodzie bym pogadała, albo zwyczajne: prosto, w lewo, za zakrętem dalej prosto. Każdy nowy to umie. Ale cały mój zasób słów stanął dęba, a strach ścisnął struny głosowe. Coś tam zaledwie po angielsku zdołałam wyksztusić.
Włoski dla początkujących – włoski dla odważnych.
.
To mi pokazało, że nie wystarczy, że na włoskim kursie uczy Cię rodowity Włoch. Że czasem na imprezę nie pójdziesz, bo rozwiązujesz te swoje gramatyczne łamigłówki. Tu trzeba pójść dalej. Zaangażować się całym sobą w to, czego i jak się uczy. Trzeba było zmienić strategię. Z czysto teoretycznej, na bardzo praktyczną. Z pozbawionej uczuć na emocjonalnie wciągającą. A jak powszechnie wiadomo, najszybciej człowiek się uczy się przez emocje. Najlepiej by się tak zakochać we Włochu, patrzenie w oczy nie wystarczy, i z czasem w końcu trzeba zacząć mówić! A już we włoskiej kulturze, kraju, kuchni i sposobie życia zakochać się można się bez mrugnięcia okiem.
.
Włoski dla początkujących to dla mnie nauka głównie w podróży. Podczas mojej pierwszej podróży zamieszkałam pod Rzymem. Małe, urocze miasteczko. Niewielu turystów, wielu Włochów, idealne warunki do nauki. Początkowo odwagi starczyło mi na opcję pół-na-pół. Mix włosko-angielski, z domieszką niemieckiego.
.
W miarę jak wrastałam we włoski klimat, zaczęłam Włochów spotykać nie tylko w hotelach, ale wyszłam do nich, do ich kultury, emocji, piłam z nimi kawę przy ladzie (nie przy stoliku), targowałam się na bazarze (bez mrugnięcia okiem), wieczorami tańczyłam z nimi na ulicy (przy okazji codziennej wakacyjnej festy), pokochałam pastę, wino i (śpiew zawsze kochałam) nie wiedzieć kiedy, zaczęłam mówić dwa razy głośniej, żywo przy tym gestykulując. Język zaczął przychodzić mi z łatwością. Uczyłam się na własnych błędach, a jednocześnie wiedziałam już, że spokojnie poradzę sobie i z nimi. Zwłaszcza, że dla tych początkujących w języku, Włosi są szczególnie wyrozumiali.
.
I mimo, że dziś posługuję się językiem z łatwością, to właśnie odwagę w mówieniu cenię sobie najbardziej. Dzięki niej moja początkowa zmora została zduszona z zarodku. Teraz nie tylko mogę, ale wręcz muszę rozmawiać z Włochami na każdej niemal ulicy, w każdym miejscu i każdej sytuacji. Więc to kolejny argument, żeby uczyć się w podróży. Nie tylko pokochasz te emocje, ten kraj i tych ludzi, ale zostaniesz zmuszony, by języka używać.
.
Bo strach nie kupi Ci biletu i nie zamówi kolacji. Ale ta miłość zmotywuje Cię do dialogu. Przy każdej okazji.
Jeśli od dawna myślisz o nauce włoskiego, to nie ma bardziej motywującej rzeczy, niż podróże :)
Nawet, jeśli na tę chwilę to podróże, o których marzysz.
Życzę Ci przyjemnej nauki, najpierw w codziennym życiu, a potem jak najszybciej w podróży.
Ania