Dziś o tym, skąd się bierze moje slow podejście, jakim cudem nic-nie-robienie ratuje mnie z opresji i jakim pytaniem załatwiam większość życiowych dylematów.
Być może skojarzysz to pytanie z robieniem listy celów na całe życie, obmyślaniem kolejnej strategii rozwoju czy planem podbicia świata… Spokojnie. Pewnie też widzisz, że świat pędzi a czas umyka. Dopiero co był 1 listopada, a już mamy 20, czujesz to, że zaraz skończy się kolejny rok? Nic się zatem nie stanie, gdy dziś przez chwilę zwolnimy. Nie zrobimy… NIC. Absolutnie.
.
I to nie będzie NIC, które przytłacza, bo nic Ci się nie chce, bo żyjesz, jakbyś wcale nie żył; bo robisz dużo, ale to tak naprawdę takie nic, robienie żeby coś robić, ale nie wiadomo dokładnie, po co.
.
Chodzi mi o nic-nie-robienie, które wyzwala, które pozwala przysiąść, w jednej chwili przestać działać i (jeśli to samo nie przyjdzie) osobiście zmusić się do przemyślenia: Dokąd właściwie idę i czy na pewno w dobrą stronę? I co zrobię, gdy kiedyś tam dojdę?
.
Z sensem czy bez?
Ile razy miałeś poczucie, że kręcisz się w kółko? Albo zabierałeś się za daną rzecz przez długi czas? A może stałeś w miejscu, bo Twoje zadanie niespecjalnie miało sens? Miałeś ochotę rzucić swą pracę w kąt i uciec gdzieś daleko?
Wielu ludzi nie ma pojęcia, po co robi to, co robi. Co dopiero, gdyby ich pytać… po co żyją? Czemu są gotowi poświęcić się bez reszty i co nadaje ich życiu sens?
Chciałam się dziś z Tobą podzielić, skąd się bierze moje slow podejście do życia. Nie z żadnej jogi (nie praktykuję), nie od kawy ani nie od nadmiaru czekolady. Za to z mocnego poczucia kierunku, wiecznego ruszania z miejsca i ciągłego zadawania sobie tego jednego, ważnego pytania.
.
Po co robię to, co robię?
Szybkie pytanie, błyskawiczna odpowiedź. I już wiem, że działam bez zastanowienia, bo coś nagle strzeliło mi do głowy. Innym razem widocznie chcę się komuś przypodobać, uniknąć krytyki lub robię coś tylko dla świętego spokoju. Czasem moje działanie to po prostu zwykły kaprys, chwilowa zachcianka, nic czym można się przed sobą pochwalić. No, zdarza się.
.
Ale są też momenty – i staram się, by właśnie one przeważały w moim życiu – gdy pytam samą siebie: po co ci to? Naprawdę tego chcesz? I to mnie absolutnie nie pozbawia spontaniczności. Moja intuicja dobrze pamięta o priorytetach, które mam mocno wyryte w głowie. A ona już dobrze wie, w którym momencie trzepnąć mnie po głowie, żebym żyła tak, by nawet pozornie bez znaczenia, krótkie chwile, prowadziły mnie w dobrym kierunku.
Kiedy czasami zdam sobie sprawę z olbrzymich konsekwencji całkiem małych rzeczy nie mogę odeprzeć myśli, że małych rzeczy nie ma.
(Bruce Barton)
A co, jeśli sens życia jest gdzie indziej?
Nie tam, gdzie dotąd szukałeś, nie tam, gdzie usiłuje Ci się to wmówić na każdym możliwym rogu, na papierowych ulotkach (od ulotny) codzienności, w każdym miejscu, do którego przypadkiem zajrzysz, a które twierdzi, że taki i siaki jest sens życia.
Co, jeśli życie jest gdzie indziej?
.
Bo to, że życie i to co po nim, to temat niesłychanie ważny, wiem na pewno. I dlatego podejmuję się go właśnie w listopadzie. Najlepszym miesiącu dla tych, którzy szukają w życiu czegoś więcej, niż gorące słońce. Gdzie radości trzeba szukać głębiej niż w kieliszku Aperola.
.
Świat nie pozwala zbyt długo się pozastanawiać nad jakimkolwiek sensem czegokolwiek. Cały październik wmawiało się nam, że najlepsze i jedyne co możemy zrobić to wziąć udział w wyborach. Za to w ostatni jego weekend, najlepiej było wystrugać dynię.
.
Aż tu nagle listopad, Wszystkich Świętych, dzień powszechnej praktyki grobbingu. Jedyne, co świat z tego ma, to zysk ze zniczy. Szybciutko więc temat się zamyka. Tym samym już od 2 listopada – zamiast potrwać chwilę w tym czasie, w którym nic-się-nie-dzieje i w końcu można spokojnie pomyśleć – znów mamy… bombeczki, choineczki i ciężarówki z coca-colą. Marketing nie znosi pustki.
.
.
Wychodzi na to, że 1 listopada to jedyny dzień, w którym można na serio pomyśleć o sensie życia. A najlepiej dla świata, w ogóle o nim nie myśleć. Bo to absolutnie niemedialne. Wybitnie nie-światowe.
Tego przecież nie się da ani kupić, ani sprzedać. A światu wcale nie zależy na tym, byś się zatrzymał – zamiast biec – i dobrze się zastanowił, czy przypadkiem nie pobiegłeś za daleko.
.
Nie wszystko, co robisz, musi się opłacać – czasami warto zrezygnować zarówno z zysku, jak i wydatku.
Zazwyczaj i jedno, i drugie pochłania czas, który jest skończony dla każdego z nas.
(źródło)
Czemu o tym piszę?
Zawsze, gdy choć na chwilę gubię rozeznanie – czy tracę czas czy go zyskuję – zadaję sobie pytanie po co? Po co jadę, stoję w tej kolejce, czytam to, piszę tamto. Czy ilość czasu przekłada się na sens całego działania? Krótki impuls w głowie, który każe spiąć tyłek i dokończyć, co zaczęłam albo przestać bawić się w rzeczy, które nie są warte mojego czasu.
.
Dla przykładu, mogłabym dziś napisać o czymś zupełnie przyziemnym. Ale już od dawna chciałam się z Tobą podzielić tą myślą. Bo człowiek to nie tylko zmysły i szukanie przyjemności. A Włochy to nie tylko dolce vita.
.
Poniższy cytat pochodzi z Twierdzy, książki, która zmieniła moje życie, może mieć wiele znaczeń – ale mi mówi o jednym. O sensie życia, który – odnaleziony – daje ogromną siłę.
.
Możesz żyć tylko tym, za co gotów jesteś umierać.
(Antoine de Saint-Exupéry)
.
Życzę Tobie i sobie dobrej intuicji w ciągłym rozpoznawaniu swojego życiowego celu. I czegoś, czemu warto się poświęcić bez reszty, za co warto oddać życie, zanim tysiące mało ważnych spraw sprawią, że wszyscy zapomnimy, po co je w ogóle dostaliśmy.
.