Lublin. Aż sama się dziwię, że to polskie miasto!
Lublin, co zobaczyć i jak zaplanować pobyt, by poczuć się tu jak długo oczekiwany gość, a nie kolejny turysta? O tym opowiem za chwilę, bo jest tu w czym wybierać!
.
Od czego zacząć zwiedzanie Lublina we włoskim stylu? Od wybrania noclegu, najlepiej w takiej okolicy, by do najciekawszych zakamarków można było dojść w kilka minut, a przy tym mieć spokój i ciszę, gdy miasto zaleją tłumy turystów.
.
Kapliczka niedaleko naszego domu.
.
Tak robiłam w Rzymie i w każdym innym miejscu, w którym decydowałam się spędzać dłuższą chwilę. Wynajmując pokój lub prywatne mieszkanie zamiast hotelu (polecam robić to tym sposobem) mamy szansę najlepiej wczuć się w klimat i poznać miasto z perspektywy mieszkańców. To dopiero inspirujące doświadczenie!
.
Tym razem zamieszkaliśmy w iście neapolitańskim stylu. Czyli jak? A no tak, że nasz apartament prezentował się cudownie, za to kamienica 50 metrów dalej nadawała się do rozbiórki, a spacer po zmroku w jej okolicy porównywałabym do przeprawy przez przedmieścia Neapolu. Pospieszny przebieg z duszą na ramieniu.
.
Oczywiście za dnia jest całkiem spokojnie i pozornie nic się nie dzieje.
.
Na okolicę jednak narzekać nie mogliśmy, widok na tyłach budynku zachwycał, zwłaszcza po burzy.
.
.
Lublin i pierwsze skojarzenie z Italią? Siedem wzgórz, to jasne! Podobnie położone jest np. Gniezno, Lizbona i (a właściwie przede wszystkim) Rzym. Każdy miłośnik włoskiej stolicy zna jak własną kieszeń Pincio, Awentyn czy Janikulum.
Codziennie, przynajmniej dwukrotnie, wdrapywaliśmy się na najpopularniejsze – Wzgórze Staromiejskie. Po włoskich miasteczkach, pełnych stromych uliczek i całych tuzinów schodków, można się do tego przyzwyczaić, a nawet to polubić!
.
.
Co włoskie z pewnością nie było? Pogoda. Daleka od skwaru, bo – powiedzmy sobie szczerze – polskie lato to taka wczesna włoska wiosna. Lodziarnie dwoją się i troją, żeby coś sprzedać. Stosują przeróżne sztuczki i wymyślne nazwy, stąd od zatrzęsienia tu lodów:
- tradycyjnych
- naturalnych
- lodów jak dawniej
- domowych
- czy tych własnego wyrobu ;)
W głowie się miesza, człowiek nie wie, gdzie złotówki na porządny deser wymienić. I nagle trafia na Bosko i najdłuższą kolejkę w mieście, słynną już w całym Lublinie. Jej długość rośnie proporcjonalnie do pogody. Im więcej słońca, tyle razy się wydłuża. Tylko w deszczowy dzień dostaliśmy tu lody od ręki.
.
.
Kierując się włoską zasadą – jedz tam, gdzie miejscowi – nie żałowaliśmy ani przez chwilę. Lody są wyśmienite, ricotta z pieprzem i sorbet z czarnej porzeczki to jakiś obłęd. Ich smak zmusza człowieka, by choć na chwilę się zatrzymać i pozachwycać. Porcje też iście włoskie! Jedną “gałką” można się spokojnie najeść. Dwie to już na full.
.
Portofino to już lodziarnia, którą wybraliśmy z Waszych poleceń na fanpage. Z Italią łączy ją głównie nazwa, świetne lody, całkiem dobra kawa i bajeczny design. Trafiliśmy tu, gdy z nieba lał się żar, korzystając z braku kolejek i możliwości odpoczynku przy stoliku w cenie deseru. Italii to w niczym nie przypomina, bo tam za takie udogodnienie płaci się podwójną cenę, także tym razem 1:0 dla Lublina ;)
.
.
Lublin – co warto zobaczyć?
.
Kolejne włoskie zaskoczenie to pojazdy. Tylko pierwszego dnia widziałam aż trzy Vespy i niezliczoną ilość miejskich autobusów, których kolory to czyste odzwierciedlenie barw flagi włoskiej.
.
.
Co trzeci budynek Starego Rynku ma coś ze sieny palonej, a bywają i takie uliczki, na końcu których da się wypatrzeć i Vespę. Co prawda różową, ale zawsze! ;)
.
.
Tę ze zdjęcia poniżej z kolei wypatrzyła moja córka pod archikatedrą. Kto wie, jaka zakonnica pomyka nią po mieście.
.
.
Jeśli o samej Archikatedrze mowa, w jej powstaniu brało udział dwóch włoskich architektów: Giuseppe Brizio oraz Giovanni Maria Bernardoni – tego ostatniego dobrze zapamiętajcie, bo właśnie on, jako pierwszy, powielił w Europie wygląd fasady kościoła Il Gesu, który to kościół gorąco polecam w tym artykule, jako jedno z niewielu miejsc w Rzymie, gdzie da się poczuć prawdziwą błogość.
.
We wnętrzu katedry warto, przede wszystkim, wytrwale zadzierać głowę. I koniecznie wybrać się do kaplicy akustycznej, która słynie z malarstwa iluzjonistycznego (podobnie zresztą jak, wspomniany już, rzymski Il Gesu).
.
.
A po wyjściu wspiąć się na Wieżę Trynitarską i zobaczyć katedrę z góry, podziwiając przy okazji panoramę Lublina, bo to najwyższy punkt widokowy miasta (całe 40 m).
.
Ok, zatem gdy mamy już dobrą miejscówę na nocleg, pierwszy ogląd miasta i wizytę w lodziarni za sobą, a na dodatek zobaczyliśmy już miasto z góry (najważniejsza perspektywa na początek) – czas poszukać naprawdę Dobrej Kawy!
.
Metody prób i błędów trafiamy do Kap Kap. A gdy najlepszą kawiarnię w Lublinie ma się tuż za rogiem (co we Włoszech jest standardem, u nas te odległości jeszcze kuleją, bo dobrych kawiarni jak na lekarstwo) to poranek nie może się lepiej zacząć! Bariści, którzy naprawdę znają się na kawie i w dodatku przyjeżdżają do pracy czerwoną vespą. Zatem delektujemy się kawą i podziwiamy widoki.
.
No i jeszcze pizza. Poszukiwania nie były łatwe. Po tym, jak na Starym Rynku co drugi lokal walczy o miano najlepszej pizzy w Lublinie, wizyta w tym niepozornym lokalu na parterze w bloku to doświadczenie co najmniej zaskakujące.
Zaskakuje zderzenie prostoty otoczenia z kulinarną rozkoszą, jakiej dostarcza Il Posto di Luca Santarossa. Właściciele zostawili swoje włoskie życie i dobre posady, żeby stworzyć genialną namiastkę Włoch – tutaj w Polsce.
Już od wejścia poczuliśmy się u nich wyjątkowo. Luca to mistrz kuchni, to Monika jest mistrzynią obsługi i tworzenia atmosfery, w której czujesz się jak długo oczekiwany gość, a nie zwyczajny kolejny klient. Swobodnie, bez zadęcia, gwarnie, a do tego ten smak, który na momencie przenosi cię do Włoch. Nie do tej Italii wymuskanej, jak z pocztówek czy reprezentacyjnej ulicy dla bezimiennych turystów. Ale do tych Włoch dla Włochów, gdzie w prostych barach, lokalnym (a więc tym najbardziej wymagającym) mieszkańcom serwuje się najlepsze potrawy
Objedliśmy się tak mocno, że przez resztę dnia ani przez sekundę nie pomyślałam o cebularzach, które zakupiliśmy wcześniej. Nazywane polską pizzą, rzeczywiście, grubość mają typowo polską :) W smaku całkiem całkiem, pod warunkiem, że próbuje się ich na pusty (a nie wypełniony włoskimi rarytasami) żołądek.
.
Tych klimatów Lublin serwuje dużo więcej, ale pozwólcie, że zostawię i Wam coś do odkrycia. A tymczasem, na chwilę zabieram Was do Albrechtówki nad Wisłą, w pobliżu Kazimierza Dolnego. 40 minut szukaliśmy tego punktu widokowego, błądząc nieco. Jak już znaleźliśmy, rozpadał się deszcz. Parasol z drzew, zero ludzi i widok jak ze snu.
.
.
Jeśli dodać do tego fakt, że na południe od Lublina rozciągają się cudne winnice (Sandomierski Szlak Winiarski), w herbie miasta zobaczymy krzak wina, a flaga Lublina ma takie same kolory co flaga Włoch – nie pozostaje mi nic innego, jak okrzyknąć Lublin jednym z najbardziej włoskich miast w Polsce.
.
No i nie jedynym, na całe szczęście!
.