Nie jestem Angielką, ale żądam zmian. Nie jestem pisarką, lecz żądam książek. Chcę adrenaliny i pobudzenia, i już nie tylko w sporcie, filmie czy przy kawie.
Nie wiem, jak Wy, ja jestem już mocno przesycona tematem Toskanii, wszechobecnym w książkach o Włoszech. Amerykanko-angielkami nagminnie kupującymi tam wille za dobytek życia sprzedany tuż po rozwodzie. Czy tam innym zawodzie. I tymi wszystkimi radykalnymi zmianami, i tą Toskania, rajem na ziemi, w którym w końcu układa się wszystko. A potem jest czas na nowe pasje. Uprawę pomidorów, sjestę i nową miłość. Włoską oczywiście. Bo Włosi tylko czekają, żeby się w nich zakochać.
.
Przejadło mi się. Wciąż to samo, na jedno kopyto. Bez polotu, niedomówień ni grama akcji.
.
Tysiąc dni w Wenecji. Połknęłam. Nie powiem że w mig, ale dała się skonsumować. Tysiąc dni w Orvieto przerwałam w połowie. To samo, tyle że w Toskanii, z wyrzutem sumienia rzuciłam w kąt raptem po rozdziale. A przecież miało być tak pięknie! Czytam zatem akapit kolejny, i kolejny. I może jeszcze jeden. I nie dzieje się nic. Reklama książki obiecuje co prawda, że od pierwszych stron pobudzi wyobraźnię i apetyt. Ale co z tego, jak pierwsza tak przeładowana, że na końcu nie pamięta, co wyobraziła sobie na początku. Apetyt też co prawda rośnie, tyle czemu zamiast czytać dalej, wolę otworzyć lodówkę? A przecież są powieści, które czyta się jednym haustem i się o jedzeniu nie myśli przez dwa kolejne dni.
Toskania miała być tłem, a tak naprawdę to, że jest we Włoszech, to jedyny ciekawy punkt tej książki.
.
Pod słońcem Toskanii. Z założenia cud, miód i włoszczyzna. Niestety książka znów nie do przełknięcia w całości. Człowiek się gani, sumienie go gryzie, pewność siebie wisi na włosku. Sobie tłumaczy, że jeszcze jedna strona, że akapit… Akcja na pewno czai się za rogiem.. Nic z tego. Odkłada książkę, niepewny, czy aby na pewno to italofilia, ta jego choroba, że książka o Włoszech go nie kręci. Na pocieszenie ogląda film. No, tu przynajmniej się dzieje. Ale to pewnie dlatego, że z książką ma niewiele wspólnego. Kolację można spokojnie zjeść, bo i szczęka nie opada w co trzecim ujęciu.
.
To tylko moje zdanie, osobiste, subiektywne i poparte latami pokątnego szperania w toskańskich tytułach. Książki, o których mowa, nie dlatego mnie nudzą, że to nie kryminały. Kocham czytać w (prawie) każdym gatunku i popieram ideę slow (jak już wiecie stąd). I to nie tak, że nie lubię Toskanii, Angielek czy pomidorów.
.
Ale jeśli wszystko wokół jest slooooow, to ja umieram z braku krążenia.
.
Dlatego apeluję, proszę i kulturalnie nalegam. Niech ktoś to przeczyta, niech go ogarnie współczucie i niech napisze coś o Toskanii. Inaczej. Z większą fantazją. Może niech to będzie Polak, a nie Angielka. Niech się wyjątkowo nie rozwodzi z żoną i wszystkimi sąsiadami, a na przykład sobie poszuka skarbu, bo niby archeolog. Domagam się też odrobiny sensacji, dynamiki, niedopowiedzeń i domysłów. Niech mi one nie pozwolą zasnąć przed końcówką. I niech tam już sobie nawet mówi o remontach i pomidorach. Ale niech zaskakuje, zadziwia i intryguje. A jak nie umie, to niech przynajmniej rozbawi.
.
Ale błagam, niech się w niej wreszcie coś zadzieje!
.
Tu porównasz najciekawsze opcje noclegów w całej Toskanii.
Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:
* Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie ważna wskazówka.
* Posmakuj Kawowego Listu, który poderwie Cię w górę lepiej niż tirami s?.
* Dołącz grupy Prawdziwe Włochy, w której spotykają się praktycy i entuzjaści włoskich klimatów.