Każdy ma swój przepis na szczęście, ale i tak wszyscy wiedzą, że Włosi mają najlepszy. Co takiego wymyślili tym razem?
Jak znaleźć szczęście? Z tym pytaniem borykali się już starożytni Rzymianie. Proste pytanie, zawiłe odpowiedzi. Pogmatwały się wraz z biegiem czasu. Dziś ci, którym kojarzy się ono z pieniędzmi, grają w Totolotka. Komu marzy się miłość, rzadko kiedy szuka jej off-line. Jeśli jednak dla ciebie szczęście znaczy podróże i to najlepiej do Włoch, to twoja szansa. We Włoszech bowiem wszystko jest możliwe. Tam w każdym mieście, na każdym kroku znajdziesz inną receptę na szczęście. Ciężko się zdecydować!
.
Przepis na szczęście według Włochów:
.
1. Żyj w przyjaźni z fauną i florą.
Szczęście zagwarantuje Ci bowiem znalezienie biedronki, czterolistnej koniczyny lub siedmionogiego pająka. Tak, wiem co sobie myślisz. Też uważam, że to prościzna.
.
2. Zamiast ciągle iść naprzód, kręć się dookoła. Na jądrach.
Na przykład przydeptując jądra mozaikowego byka w Mediolanie (Galleria Vittorio Emanuele). Nie zapomnij przekręcić się na podeszwie, łatwe to nie jest, zwłaszcza w otoczeniu Japończyków z aparatami, ale… bez tego szczeście podobno nie działa
.
3. Jeśli już o jądrach mowa…
…aby uniknąć pecha, mężczyźni we Włoszech – zamiast trzymać się za guziki – łapią się za jądra. Kto tak uczynił, nie musiał się martwić żadnymi rzuconymi urokami czy wypadkami skracającymi życie. No, ale jeśli, tak jak ja, nie masz jąder? No, to masz pecha.
.
4. Wrzuć monetę, wrzuć monetę.
O Fontannie di Trevi słyszeli już chyba wszyscy. Dlatego tak trudno się do niej dopchać, bo każdy, ale to każdy musi zapewnić sobie powrót do Rzymu. Wszak ROMA wspak do Amor. A miłość, to szczęście. Zagwarantujesz je sobie, wrzucając do wody pieniążek. Masz do wyboru: 1 monetę – powrót do Rzymu, 2 monety – romans, 3 monety – ślub. Władze, co prawda przestrzegają turystów, by nie wrzucać pieniędzy (bo związki chemiczne ect.), ale specjalnie się nie przejmują brakiem przebicia. Nie od dziś bowiem wiadomo, że rokrocznie wyławia się tu olbrzymie kwoty. Co najważniejsze, monety chyba działają, bo i turyści wciąż wracają.
.
.
Aby posiąść wszelką mądrość, trochę sprytu i nieco zaradności – czyli tego, co pomaga np. w zdawaniu egzaminów, czym prędzej udaj się do:
.
1. Turynu!
Wystarczy, że odnajdziesz mały palec u dłoni, którą Krzysztof Kolumb trzyma globus. Bądź pewien, że cała jego wiedza (miejmy nadzieję, że uaktualniona) spłynie na Ciebie w najmniej oczekiwanym, egzaminacyjnym, momencie.
Gdzie? Na medalionie z brązu na Piazza Castello (pod arkadą Prefektury).
.
.
2. Pizy!
To tak na wypadek, gdybyś potrzebował dodatkowego zabezpieczenia. Egzaminy to niełatwa rzecz, także i z cudami nic nie wiadomo. Po pierwsze musisz tam pogłaskać jaszczurkę o dwóch ogonach, po drugie – powinieneś być maturzystą lub studentem (ci wieczni też się kwalifikują) i po trzecie, najtrudniejsze – powinieneś się tu pojawić na 100 dni przed egzaminem. A jeśli egzaminów wiele? No cóż. Cuda kosztują! Jeśli się spóźnisz, na pocieszenie dotknij chociaż psa albo… żaby. Wówczas spełnią się twoje najskrytsze marzenia. Nawet te, o których nie masz zielonego pojęcia. A może śniła ci się już przygłucha komisja egzaminacyjna? :)
Gdzie? Drzwi głównej katedry na Piazza dei Miracoli (Plac Cudów) w Pizie.
.
.
3. Unikaj wtorków, przesypiaj piątki.
W te dni nie bierze się ślubów, nie podróżuje a już na pewno nie zdaje egzaminów. W te dni nawet dolce far niente jest gorzkie! Włosi wierzą, że wtedy grasuje pech, czyniąc bezskutecznymi twe wcześniejsze szczęśliwe dokonania. Pozostaje ci zdawać w środy i… liczyć na siebie ;)
.
Czy to rzeczywiście sposób na szczęście?
.
Tak się składa, że nie wierzę w przesądy. Ale w ludzkie działanie. Zdecydowanie bardziej liczę na wsparcie z Góry niż cudowne właściwości papryczki. Z tych powodów jeszcze nigdy nie wrzuciłam monety do Fontanny di Trevi, ani nie głaskałam żadnej części ciała żadnego włoskiego posągu (nie licząc nieświadomych czynów z młodości). Egzaminy pozdawałam, romans przeżyłam, do Rzymu wróciłam, i nawet po ślubie jestem. Do teraz nie wiem, jakim cudem!
.
Dotykając, pocierając, a już nawet gdzieniegdzie całując te wszystkie szczęśliwe posągi, sądzę raczej, ze zamiast przynosić szczęście, przynoszą one jedynie nowe tabuny zarazków. W końcu bakterie przywiezione przez turystów z całego świata, połączone w jedno, wywołać mogą co najwyżej nową mutację… Ach wiem, przyziemna jestem!
.
Ale wiem jedno. Jako ciekawostka, legedna czy atrakcja to niegroźne. Jest co robić w przerwie zwiedzania (przy Fontannie di Trevi zawsze jest przerwa), tj. wrzucić pieniążek, kupić lody, zrobić sobie zdjęcie (najlepiej z pieniążkiem i lodami na raz) i jeszcze się ogarnąć jakoś w tym ścisku! Oczywiście pamiętając również, że w tym miejscu złodzieje grasują ze wzmożoną aktywnością, bo dla nich idealny turysta, to turysta rozkojarzony.
.
Zobacz też: Jak uniknąć kradzieży we Włoszech. Siedem prostych sposobów.
.
Jak dla mnie, to za dużo dobrego na raz. Lody wolę kupić kawałek dalej (np. w Crispino, drogo, ale i dobrze), za drobniaki z fontanny napić się kawy. A sam zabytek podziwiać w spokoju. Bez lodów i pieniążków. I z ciasno przytuloną torebką, tak łatwo jej przecież nie oddam ;)
.
.
Jedno jest pewne, Włosi muszą mieć świetną pamięć! Żeby spamiętać te wszystkie przesądy, zakazy, nakazy i powinności – żyć z nimi na porządku dziennym i mieć jeszcze w sobie ten słynny włoski luz… To trzeba być albo schizofrenikiem, albo geniuszem.
.
Ale jeśli zarówno do pierwszego jak i do drugiego na razie nam daleko, najlepiej się po prostu zdystansować. I wyluzować. To daje zdecydowanie najwięcej szczęścia.
.
I w miłości, i na egzaminach.
.