Czyli jak wyrobić w sobie nawyk chwytania za to, co nowe, wybierania tego, co nieznane. Żeby jutro nigdy nie było takie samo, jak wczoraj.
Świadomie przeżyć taki rok postanowiłam niedługo po urodzeniu Gabrysia. Przekonałam się wtedy, że teraz jest najlepszy czas – na wszystko, co do tej pory odkładałam. Zamiast wybierać bezpieczne rozwiązania, sięgać po nieznane. Zmieniać na lepsze nawet to, co do tej pory świetnie się sprawdzało.
.
Rutyna też jest spoko, ale niestety na krótką metę. Wciąż ten sam kubek, te same planszówki, ta sama trasa do pracy i ten sam układ dnia, nie dam sobie wmówić, że takie życie może cieszyć bez końca. Tylko nie wiadomo dlaczego, z czasem życie już nie smakuje jak dawniej, mniej w nim szaleństwa, a czas… Czas zaczyna kurczyć się z szybkością światła.
.
Najgorzej, jak podsumowujesz rok i stwierdzasz, że NIC się nie zmieniło.
.
Dwanaście miesięcy temu postanowiłam sobie że rok 2017 będzie wyjątkowy i że będzie w nim miejsce na nowe, bo i moje życie było nowe! Nigdy wcześniej nie byłam mamą trójki, więc już z samej tej perspektywy życie ekscytowało i przerażało zarazem. Dokładnie te same uczucia towarzyszą próbowaniu nowych rzeczy, więc uznałam, że wszystko się zgadza i nudzić to się na pewno nie będę.
.
Próbowanie nowych rzeczy – jak zacząć?
.
Tu nie chodzi o to, by sobie zaplanować, jakich nowości spróbujemy. Oczywiście, można! Ja uznałam, że w tym wyzwaniu chodzi o nieprzewidywalność i nadmierne planowanie popsuje zabawę. A przecież chodzi o zabawę! O odrobinę szaleństwa i niespodziewane zwroty akcji w naszej codzienności.
.
I tak w styczniu przeszłam drogę od:
- Poznania historii dynastii Romanowów (gdy ma się córkę Anastazję, wypada znać wątek)
przez
- udział w jasełkach w roli Maryji (ta zaszczytna rola skapnęła na mnie tylko dlatego, że dwumiesięczny Gabcio idealnie nadawał się na Jezuska) ;)
po….
- pierwszy maxi-wege-burger w życiu (w ogóle stronię od burgerów, więc to był potrójny wyjątek)
.
W lutym robiło się już konkretniej, bo:
- spełniłam marzenie o koncercie Ennio Morriccone (pisałam o tym tutaj)
- ale zanim to się stało, po raz pierwszy jechałam w pociągu z dzieckiem w chuście
- i usłyszałam rozmowę motorniczego, który – prowadząc pociąg – dzwonił do kolegi z pytaniem, jak się TĘ maszynę obsługuje? ;)
.
Zobacz też: Ennio Morricone nie żyje
.
.
Dalej było już z górki:
.
- przekonałam się, jak się prowadzi auto z trójką dzieci (podzielność uwagi – Level Master!)
- doceniłam, jak cudownym wynalazkiem jest posiadanie suszarki do prania (biję pokłony w stronę tego, kto ją wynalazł)
- nagrałam pierwszy film w życiu i (co okazało się o wiele trudniejsze) opublikowałam go ;)
- live w grupie na Facebooku – było Was wtedy o połowę mniej niż teraz, a ja czułam taką adrenalinę, jak przed pierwszym włoskim pilotażem. Z miesiąca na miesiąc robiło się coraz łatwiej, a energia po live’ach nosiła mnie jeszcze przez tydzień!
- pierwsza duża ankieta na blogu (którą genialnie namieszaliście mi w głowie!)
- zorganizowałam włoskie spotkanie dla czytelników Primo (więcej tutaj)
- i… odważyłam się wsiąść na motocykl. Póki co, jako pasażer i wciąż oswajam się z tą myślę :)
.
Zwłaszcza to ostatnie wymagało ode mnie ogromnego przełamania się. Przeszłam metamorfozę od stanu: nigdy w życiu, przez zwolnij!!!, po kurczaki, ale frajda!
Z czasem dostałam od męża kurtkę i cudny retro-kask, więc jeśli więc kiedyś usłyszycie, że jakimś cudem dotarliśmy na dwóch kółkach aż do Italii, będziecie wiedzieli, że zaczęło się od tego razu.
.
Branżowo też otarłam się o nowe, bo też i po raz pierwszy:
.
- otrzymałam propozycję napisania przewodnika po Rzymie
- trzy wywiady do trzech różnych portali i udział Primo w audycji radiowej
- dużo nowego na Blog Conference Poznań, no i przekonałam się, że ci, których czytuję, na żywo są jeszcze fajniejsi
- szczyt blogowych nowości to zaproszenie na Blog Forum Gdańsk, najbardziej prestiżowe wydarzenie w branży. I tu w czasie dwóch dni robiłam nowe rzeczy, z nowymi ludźmi i w nowych okolicznościach. To był huragan inspiracji (pisałam o tym tutaj).
.
Nowości nie ominęły potyczek telefonicznych :)
.
- pierwszy raz gadałam publicznie do telefonu, opowiadając Wam o toskańskiej altanie mojego męża (miny sąsiadów bezcenne). Od tego czasu przełamuję się regularnie na Instastory. Wciąż jednak nie mam odwagi na insta-transmisję live, więc kto wie, może w 2018?
. - przeprowadziłam dziwną rozmowę z włoskim mechanikiem na temat wymiany zaworów hamulcowych w autokarze. Wszystko to po 40 minutach oczekiwania i czterokrotnym tłumaczeniu, że to “na już”, nie na za 3 dni. Stąd akurat ten pierwszy raz zapamiętałam bardzo dokładnie ;)
.
Rodzicielsko też udało mi się wynieść na wyższy poziom, bo…
.
…gdyby nie dzieci, prawdopodobnie nigdy NIE:
.
- wzięłabym udziału w przedszkolnym przedstawieniu granym przez rodziców. W roli Żabki wcale nie czułam się dziwnie ;) No, ale ten dyplom na koniec i dumne dzieciaki to dobra motywacja.
- zrobiłabym dwóch marionetek z dwójką dzieci w jednym czasie. A dziś ja, co tu ukrywać – plastyczne beztalencie, mam na koncie baletnicę Anię i żabola Frania. Od tego momentu nie uznaję, że cokolwiek jeszcze może być niemożliwe ;)
- wybrałabym się do opery na balet. To zasługa córki i początek wspólnej pasji.
- nie zorganizowałabym dzieciom urodzin na ponad 20 osób (i dochodziłabym do siebie kolejne 3 dni)
- ani nie poznałabym Magicznych Ogrodów. A to byłaby ogromna strata!
.
.
Na koniec kilka przykładów, że niekoniecznie trzeba sięgać po nowe. Można też stare rzeczy zrobić w zupełnie nowym stylu. Na przykład:
- zamontować projektor w pokoju i od tej pory za każdym seansem czuć się jak w kinie (pisałam o tym tutaj)
- co jakiś czas wynieść się z pracą w zupełnie inne miejsce (ja raz w tygodniu uciekam do kawiarni, okazuje się, że trudne tematy najsprawniej się tam ogarnia)
- lub pojechać do pracy (pójść na spacer ect.) zupełnie inną trasą niż zwykle, nawet jeśli nadłożymy drogi
- wstać godzinę szybciej niż zwykle i zaplanować tę godzinę tylko na swój rozwój (tzw. Miracle Morning)
- pojechać w nowe miejsce, rozejrzeć się wokół i wskazać na oślep miejsce wypicia pierwszej kawy :)
- zaplanować i przygotować prezent, którego obdarowany nie zapomni do końca życia. Im bardziej osobisty, czasochłonny i wymagający naszego zaangażowania – tym lepiej. To wszystko zwraca się z nawiązką. I trudno powiedzieć, kto z takiego prezentu ma więcej frajdy: obdarowany czy jednak obdarowujący :)
.
To tylko niektóre z życiowych nowości. Nie wszystkie są spektakularne, ale chodziło mi o wyrobienie w sobie nawyku chwytania za to, co nowe. Jak widzicie, są wśród nich rzeczy zupełnie banalne, jak wybór nowego zapachu do domu, innego na każdą porę roku (taki zimą, ten na wiosnę); czy przygotowanie panna cotty inaczej niż zwykle, bo na czarno (przepis tutaj) czy przygotowanie odwrotnego cappuccino ;)
.
.
Pamiętam ile satysfakcji dawało mi podsumowywanie miesiąca w ten sposób. Ile frajdy miałam z tego, że coś zdarzyło się po raz pierwszy. Kto nie chciałby się tak czuć wiecznie? Bez poczucia, że oto kolejny rok minął i nic się nie zmieniło. Za oknem szaro, a w życiu wieje nudą. Naprawdę można się zniechęcić!
.
A próbowanie nowych rzeczy uzależnia. I chcę się więcej! Dlatego na nowy rok postanawiam to samo. Wypatrywać okazji, robić dziesiątki drobiazgów i spisywać je na koniec każdego miesiąca. Nic w tym założeniu nie zmieniam, jest skrojone idealnie na moją miarę.
.
Wy możecie działać wg swojego rytmu! Zamiast chwytać okazje – zaplanować konkretne rzeczy; zamiast tych kilkunastu rzeczy w miesiącu – postanowić codziennie coś nowego. Pamiętajcie tylko o tym, że to zabawa, a więc ma dawać radość, NIE być ciężarem. Jeśli weźmiecie na siebie za dużo, zamiast ekscytacji, pojawi się frustracja.
.
Jeśli czujecie, że próbowanie nowych rzeczy to coś dla Was, na nowy rok dedykuję Wam słowa Elizabeth Gilbert (autorki książki Jedz, módl się, kochaj). I z przyjemnością poczytam o Waszych pierwszych razach, nawet jeśli to drobiazgi :) Pamiętacie, co to ostatnio było?
.
Jeśli się boisz wszystkich tych okropnych rzeczy, które mogą się wydarzyć, gdy zaryzykujesz… musisz zadać sobie jedno pytanie: jaką mam alternatywę? Za każdym razem, kiedy zadaję sobie to pytanie, odpowiedź jest zawsze ta sama: NIC. Alternatywą jest to, że nie zrobię nic. Nie robienie NIC jest bezpieczniejsze, ale wtedy moje życie staje się małe i bardzo nudne. I jutro będzie wyglądać dokładnie tak samo, jak dziś. Więc jak staję przed tą alternatywą, mam wrażenie, że zawsze opłaca się zaryzykować i spróbować czegoś nowego.