Listopad to bardzo mądry miesiąc. Mówi bowiem: Mierzcie zamiary na siły, nigdy odwrotnie. Inaczej zamiast Sweet November będziemy mieć Blue Monday. Przez siedem dni w tygodniu.
To i ja zmierzyłam zamiary na siły w kwestii wstawania o świcie.
.
Próbowałam, naprawdę. Wielokrotnie udowadniałam sobie, że wstawanie o 6:00 jest fajne. Że fenomenalnie mieć taki poranek. I to przekonanie musiałam w sobie zmienić – że wyspana Ania jest lepsza, efektywniejsza i bardziej zadowolona z życia niż Ania, która wstała rano, za to w kiepskim humorze.
.
No i po raz tysięczny w życiu zrozumiałam, że nie jestem (i nigdy nie będę) skowronkiem.
.
Jestem kawoszem. I tak jak w przypadku Wirusa Włoskiego Bakcyla, nie widzę szans (ani ochoty) na wyleczenie ;)
.
To mnie przekonało, że wczesne poranki są sto razy lepsze niż te późne. Że jak zdążysz uchwycić wschód słońca, to już nigdy tego dnia nie zapomnisz.
.
Taki chcę mieć listopad. Trzydzieści cudownych dni przeżyć, NIE przespać.
.
Ale zanim liście-spadną na dobre (i spędzę cały dzień na ich sprzątaniu) tradycyjnie dopijam z Wami ostatni łyk :)
JESTEM WDZIĘCZNA ZA najbardziej włoskie kolory w całym roku, za kolejną rocznicę ślubu, za chłód i słońce na raz i za długie wieczory. Za kolejny pobyt nad morzem, trzeci raz w tym roku. Za weekend pełen cudownych ludzi, ale i wewnętrznego wyciszenia. I za Święto Makaronu (25.10), które mogłoby dla mnie trwać cały rok. Podobnie, zresztą, jak Święto Kawy ;)
.
Mogłabym wymieniać długo, bo jak się człowiek rozpędzi, to trudno przestać i nagle okazuje się, że życie jest całkiem spoko.
.
Zdradzę Wam, że wcale nie było tak sielankowo, jak to na zdjęciu wygląda. Wiało, padało i żeby dotrzeć na plażę, brodziliśmy po kostki w błocie. A po powrocie z podróży połowa mojej familii poległa w starciu z wirusami. Ale i tak było warto! :)
.
OGLĄDAM ostatnio nie Belfra, jak cała Polska, ale Watahę, jak całe Bieszczady. Szybko nadrobiliśmy z M. pierwszy sezon i brniemy w drugi – jeszcze lepszy od poprzedniego. Klimatów włoskich w nim nie ma (no, może poza widokami, które powalają swoim pięknem), za to rodzimych klimatów z pogranicza Polski tu pod dostatkiem. I te historie, nietypowy scenariusz, genialna gra aktorska i fabuła, która intryguje, a nie przytłacza – dla mnie rewelacja! Gorąco Wam polecam w połączeniu z czekoladowo-pistacjową panna cottą (przepis znajdziecie TUTAJ).
.
A jeśli wolicie coś włoskiego, dobre filmy polecam tu, tu i tutaj.
No chyba, że wybieracie się do kina i jeszcze nie widzieliście Vincenta, polecam tym bardziej!
.
Wróciłam właśnie z kina i mam do wyboru trwać w zadumie albo czym prędzej polecić Wam ten film, żebyście zdążyli zobaczyć „Vincenta” na dużym ekranie (zanim na dobre zaleje go fala „Botoksu” ?). Nie widziałam piękniejszego filmu, jeśli mowa o formie? i już dla niej samej warto wybrać się do kina. A gdy do tego dodamy wciągającą kryminalną akcję, a do tego fakt, że całość genialnie przybliża życie i twórczość jednego z największych artystów ?, to jeśli ten film NIE dostanie Oskara ? przestanę wierzyć w światowe kino. A tak jeszcze odrobinę wierzę ? Piękny film, dopracowany w kazdym milimetrze, w każdej milisekundzie. To samo muzyka ? Podczas utworu Lianne La Havas na samym końcu, gdy juz tylko napisy zostały, jeszcze długo nikt nie podnosił się z miejsc. Dla takich momentów wymyślono kinematografię, to pewne. Czuję się zaszczycona faktem, że mama reżyserki ? Doroty Kobieli ? należy do naszej grupy na Fb (znajdziecie nas po nazwie „Prawdziwe Włochy – grupa praktyków i entuzjastów”) i stąd też moje żywe zainteresowanie tematem. Jeśli „Twój Vincent” otrzyma nominację, to te Oskary będziemy grupowo na live’ie oglądać ?? To pewne!
SŁUCHAM ostatnio tego utworu. Pobudza jak kawa. Jego świetne, poranne tempo jest idealne do rozruszania i ciała, i zwojów mózgowych. Z włoskich klimatów, wkręcił mi się ostatnio kawałek Come Nelle Favole – ten z kolei świetny do podróżowania (z przyjemnością dopisałabym go do tej listy). Piękny tekst, cudny teledysk. Rzadko się zdarzają takie perełki.
.
PRACUJĘ NAD nowymi postami na listopad, bo to czas imienin bloga (Dzień Cappuccino 8.11.) oraz urodzin Ennio Morricone (10.11.). Obie okazje zamierzam hucznie świętować! :)
Zobacz też: Ennio Morricone nie żyje
.
Dzień później, 11. listopada, spotykamy się w Toruniu na Il Primo Incontro – pierwszym oficjalnym spotkaniu czytelników Primo Cappuccino. To nie będzie tłumne wydarzenie, tylko kameralne spotkanie w pozytywnym klimacie. Nie da się napić kawy w gronie 100 osób, co najwyżej przybić sobie piątkę i wymienić zdawkowe zdania. A mi chodzi o rozmowę, o ciepły włoski klimat w gronie, które dobrze się ze sobą (po)czuje :) Z tego względu maksymalna liczba uczestników wydarzenia to 20 osób.
.
.
A na spotkaniu? Po pierwsze poznamy się osobiście, wspólnie napijemy się kawy, wina; objemy pizzą i ravioli, na to wszystko dobijemy się tiramisu i przegadamy (o Włoszech i nie tylko) całe sobotnie popołudnie :)
.
Jeśli nie możecie być w tym czasie z nami, w ostatnim łyku listopada na pewno zdradzę Wam najbardziej pikantne szczegóły spotkania. Na blogu również pojawi się relacja, także jestem pewna, że poczujecie się, jakbyście pili tam kawę razem z nami :)
.
CZEKAM NA moment, w którym będę mogła opowiedzieć Wam o kolejnym projekcie w Primo i z przykrością odkładam to na kolejny miesiąc, bo okazuje się, że bez pomocy osób trzecich dam rady. Startuję w ostatnim tygodniu listopada i wtedy dowiecie się szczegółów ze specjalnego postu na blogu, a cały projekt (wraz z prezentem na cały 2018 rok) poznacie w Kawowym Liście, do którego subskrypcji gorąco zachęcam :)
[wysija_form id=”1″]
CHCIAŁABYM… pić więcej wody. Przetestowałam kilka aplikacji i jedna z nich bardzo mi się przydała. Z jej pomocą okazało się, że przez większość czasu funkcjonowałam niedowodniona! Dlatego od kilku dni, zamiast narzekać na brak słońca i niedobór kawy, mocno pilnuję się w kwestii wody. I już czuję różnicę! Jedną z tych super korzyści są potężne zastrzyki energii. A podobno ma być jeszcze lepiej :)
.
Jestem ciekawa, czy pamiętacie o wodzie, gdy boli Was głowa lub nadchodzi obezwładniające zmęczenie? Ja w takich chwilach stanowczo domagam się kawy. I chcę zmienić to, że przed (no bo przecież nie zamiast) kawą pomyślę teraz o wodzie :)
.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z mojego Instagrama
.
CIESZĘ SIĘ życiem. Po prostu. Nie brak w nim trudnych momentów i sporych kryzysów. Ale dziś, jako mama trójki, cenię moje małe życie sto razy bardziej. Moje niewyspanie ma powód. Moje małe życie jest kruche, ciepłe, przytulne i spełniające mnie. Dzięki temu, moje duże życie nie frustruje, nie krzyczy, że powinnam być gdzie indziej. W takich okolicznościach, robi się wielkie rzeczy, gdy jeszcze są małe. I nie żałuje się ani chwili.
.
Jesień aż kipi od powodów, by ją kochać na zabój, choć to trudna miłość. Trzeba przymknąć oko na zacinający deszcz, chłód i narastające ciemności. Zostaje aromat porannej kawy i smak wieczornego wina. Przytulny dom i ludzie, bez których życie byłoby, po prostu, smutne. Więc ja tej jesieni uciekam w spotkania, w książki, w śmiech i tworzenie możliwości, zamiast narzekanie na okoliczności.
A tymczasem zostawiam Was z takim cytatem. Niech skutecznie rozjaśnia te listopadowe mroki.
.
Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne.
(Tove Jansson)
.
A jak tam Wasz październik? Dopiliście już ostatni łyk?